Rozmowa szlachcica polskiego z cudzoziemcem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Zbylitowski
Tytuł Rozmowa szlachcica polskiego z cudzoziemcem
Pochodzenie Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich
Wydawca Biblioteka Polska
Data wyd. 1860
Druk czcionkami „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZMOWA
SZLACHCICA POLSKIEGO
Z CUDZOZIEMCEM.
NAPISANA PRZEZ
PIOTRA ZBYLITOWSKIEGO
z. z.
(Drukowana pierwszy raz r. 1600 w Krakowie).

NA HERB WIELMOŻNEGO PANA, PANA
JANA Z CZARNKOWA
CZARNKOWSKIEGO,
KASZTELANA NAKIELSKIEGO etc. etc.


W jasnym Olimpie siedząc bogowie radzili,
A wszystek świat jakoby przystojnie rządzili,
Każdego zacne sprawy pilno roztrząsając,
Okiem swem nieśmiertelnem na ziemię patrzając.
Potem za godne sprawy upominki dają,
Za niesłuszne zaś słowy bardzo przykro łają.
Nuż dalej, gdy swój święty sąd już zagaili,
O możnych domu książąt ze Człopy wspomnieli,
A iż był zasłużony przed dawnemi laty,
Czemże (prawi) darować taki dom bogaty?
Zawiążmy im w ten węzeł cnotę, rozum, męstwo,
Niechaj zawsze miewają zacne dostojeństwo;
A iście mocne bywa boskie zawiązanie,
I dekreta niezmienne albo rozkazanie.
Trzęsiesz mój drogi węźle cnoty rozlicznemi,
I będziesz trząsł na wieki mężmi wybornymi.

Nie wypuścisz ty z siebie żadnego prostaka,
Albo jako to bywa, wieli nieboraka.
Ale każdy swych przodków sławy naśladując,
W sławie wysokiej buja pod niebo stąpając.
Trzęśże mój zacny węźle dokąd staje świata,
Lub stryja, lub synowca, lub mądrego brata.
Nie dawnegoć to było owo teraz czasu,
Gdyśwa, zacna Nałęczy, zażyła niewczasu
Na wodzie straszno przykrej morza baltyckiego,
Gdyśwa potem stanęła u brzegu szwedzkiego.
Jako się gęstym hufcem z gór Nimfy sypały,
Aby się w twojej krasie pilno dziwowały.
A tyś swe na chorągwi roztoczył ogony,
A pod tobą twój okręt czynił swe rozgony.
A cóż kiedy pospołu trzech braciej ujrzały,
Jako sie im Dryady wielce dziwowały;
Jedna do drugiej mówi: Ja się tego imę, —
A druga zaś: Ja tego w chłodny gmach swój przyjmę. —
Nic z tego grube Nimfy, zostańcie tu prawi,
Bo się z nas na ojczystym każdy brzegu stawi.
Tam sprzyjazna Cyprydo jednemu gotuje
W zacnym domu łożnicę, strojno przyprawuje,
A drugiego troszeczkę zatrzyma na rzeczy,
Ale przecię jego stan ma na pilnej pieczy.
Trzeciego zaś małżonka czeka wyglądając,
A morskie niepogody przeklina wzdychając.
Pomniż zacna Nałęczy, co rzekła Pomona,
Będąc w moskiewskich puszczach, więc go znała ona:
O! by tu był udatny Piotr, siestrzyce moje,
Jakobyście oczy nań obróciły swoje.
Czegobyście z chciwości po morzu goniły,
Chociajbyście niemądre w balthanach tonęły.
Tego długo płakały moskiewskie boginie,
Jego pięknej urody nierychło wieść zginie.
Bo wtenczas pierwszym kwiatem zdobił swe jagody,
Kiedy przy królu stawał z szablą ten Piotr młody.


Do wielmożnego Pana, Pana
JANA Z CZARNKOWA
CZARNKOWSKIEGO,
KASZTELANA NAKIELSKIEGO, etc. etc.
pana swego miłościwego,
Piotr Zbylitowski,
życzliwy i powolny sługa.


Cóż mi po tem wyliczać możne przodki twoje,
Zacny panie, nie zdoła temu pióro moje.
Jaśniejsza słońca domu twego sława wszędy,
Gdzie ocean szeroki, albo i tam kędy
Atlas wysoki grzbietem swoim nieba wspiera,
Gdzie Cyklops swą zaworą jaskinią zawiera.
Do ciebie się ja wracam prędko pana swego,
Kilkiem słów przypomniawszy zacność domu twego.
Jako wysoki ród swój z domu książąt dawnych
Wiedziesz, po drugiej stronie z domu hrabiów sławnych;
Jako rozliczne cnoty z takową zacnością
W tobie są pomięszane, i z wielką ludzkością;

Jako godności pełno w tobie się znajduje,
To miejsce senatorskie łacno pokazuje,
Któregoć w młodym wieku słusznie pozwolono,
Bo w tobie co potrzeba snadnie obaczono.
Żyj długo o panie mój, w Nestorowe lata,
Żyj w szczęściu, w sławie dobrej, zażyj długo świata.




Do tegoż J. M. Pana
CZARNKOWSKIEGO,
KASZTELANA NAKIELSKIEGO.

Nie jestem wychowaniec bogiń helikońskich,
Anim się wody napił źrzódeł hypokreńskich,
Anim kapłaństwa godzien Feba uciesznego,
Ani mi Latoides śpiewać dał wdzięcznego
Rytmu Muzom: Ceres mnie ku sprawie swej wzywa,
I często ręka moja lemiesza dobywa.
Ceres, powtóre rzekę, ćwiczy, pracy hojna,
Każe mi Ceres milczeć, bogini spokojna.
Panie mój, przez te czasy myśliłem więc sobie,
Czembym się miał zasłużyć twej zacnej osobie.
W odległym kraju będąc z wyroku boskiego,
Siadłszy na swej chudobie miejsca ojczystego.
Próżno złotem, gdyż tego pełno w skarbie twoim,
A ja zaś tego nie mam w chudym domu swoim.
Próżno drogim klejnotem, koniem wielkiej ceny,
Bo to w skarbie i w stajni twej nie są nowiny:
Tedy z tym podłym darem ważyłem się stawić
Przed twą zacną osobę: rytmem cię zabawić;
A jeśliże są godne twej pańskiej zabawy
Rytmy moje, okaż im swój umysł łaskawy.
Przyjmi, o zacny panie, wdzięczną twarzą moje
Wiersze podłe, okaż im obyczaje swoje
Pełne ludzkości wrodnej i wielkiej swobody,
Czego wiadom obficie dosyć wiek mój młody.
Przyjmi jakoś przyjmował zawsze służbę moję,
Choć prostą lecz życzliwą, w hojną łaskę swoję.

Chcęć służyć póki czerstwe dopuszczą mi lata,
I sam, alboć drugiego poślę jeszcze brata.
Kiedy mnie wiotha starość potem zasię znidzie,
A siwy włos na skronie i na głowę przydzie,
Przecię ja wziąwszy w ręce paciorki, ja ciebie
Nie zapomnię, usiadłszy w kąciku więc sobie.
Póki sprzyjazne Parki pomkną nić żywota,
Póki sroga Laheza pozwoli mi świata,
Dotąd mię będzie budzić wielka łaska twoja,
Dotąd nie wypłonieje życzność laty moja.
O zacny senatorze, chęć co mam ku tobie,
Pewnie będzie zamkniona zemną w ciemnym grobie.


Cudzoziemiec.

Już trzykroć cztery razy księżyc swoje rogi
Porównywał, jakom się podjął swojej drogi,
Abym cokolwiek zwiedził świata wesołego,
Widzeniem wielu rzeczy wsparł dowcipu swego;
Gdyż człowiek nim się więcej rzeczom przypatruje,
Tem się też w głowie jego coś więcej znajduje.
Abym swe młode lata raczej w drodze trawił,
Niż się w ojczystym kraju próżną rzeczą bawił.
Wolę ja poczciwy zbiór ojca swego sadzić
Na to, abym świat widział, niż go doma stracić.
Bo iście znamienite ztąd pożytki mamy,
Gdy nie wszyscy w rozkosznych domach zostawamy.
By był mężny Ulises także doma siedział,
Srogiej Scylle, Harybdis onby był nie wiedział.
By był przeważny Jazon do Kolchu nie płynął,
Pewnieby dziś przewagą po świecie nie słynął,
Ani królewskiej córy, ni runa złotego
Nie miałby był i skarbu bardzo kosztownego.
By był zacny Kolumbus morzem nie żeglował,
Pewnieby możny Hyspan nowych insuł nie znał.
Tom ja pilno w swej głowie też rozbierał sobie,
Odważyłem się wrócić w którejkolwiek dobie
Do ojczyzny; jeśli też nie będą człowieku
Parki świata życzyły, a ujmąli wieku,

Jednako włożyć ciało do grobu ciemnego,
Widzieć albo nie widzieć kraju ojczystego.
Widziałem już gdzie Tubal państwa swe zakładał,
Widziałem jako z gruntu cne miasto przekładał
Przeważny on Annibal, Kartago rzeczone,
Jako prawa, wolności, przezeń rozmnożone.
Widziałem jako Etna wraca sprosnym dymem,
Którą Maro opisał swoim wdzięcznym rymem.
Nakoniec przedzierałem nawą straszne wały
Oceańskie, które mnie przecię nie zalały.
Niepróżnym wiadomości jakie prawa wszędy,
W Afryce i w Azyi, i tam zwłaszcza kędy
Julus młody na koniu swoim darsko toczył,
Gdzie srogi Mezentius w przeciwniki wskoczył.
Nad to jednak najwięcej tegom życzył sobie,
I to, o gospodarzu, za rzecz istą tobie
Powiem: abym sarmacką zwiedził waszę stronę,
Poznał ludzi, i prawa, i waszę obronę.
Przed laty, jako słuch jest i znać pisma dają,
Które męstwa Wandalów godnie wyświadczają,
Powiedają: ich wojska srogi Mars szykował,
Sam Wulkanus im, prawi, mocne zbroje kował.
Więc strachem światu były, a możne królestwa
Nie mogły mieć nad niemi żadnego zwycięstwa.
Jako w budownym Rzymie swego dowodzili,
Jako łacno tam i sam prędko przechodzili;
Nuż o waszych wolnościach, i o waszem prawie,
O wrodzonej ludzkości, o przystojnej sprawie,
Wielem ja cudzoziemiec słychał w swej młodości,
I o wielkiej swobodzie i wielkiej dzielności.
Przeto, o gospodarzu, wiedzieć chcę od ciebie,
Proszę mało uprzątni na to czasu sobie,
Powiedz jaki początek jest rodu waszego,
Powiedz pierwszego króla zakładacza swego.
Powiedz jakie wolności, jakie prawa macie,
I w jakowej straży są, jako je chowacie.


Gospodarz.

Widzę z twojej osoby i z twojej wymowy,
Iżeś człowiek nieprosty, pewnie nie domowy.

Powiem ja gdyż chcesz wiedzieć nieco krótko tobie,
Com od swych starszych słyszał, lub wyczytał sobie.
Jako pierwszy zakładacz ojczyzny Lech dawny
Przywiódł z sobą w te kraje naród swój przesławny.
Tenże dawny sarmacki lud, zacny Słowianin
Zwyciężył swą ludzkością, choćże był poganin.
Nie wojną; godne prawa o nim postanowił,
A grube obyczaje swą sprawą odnowił.
Ten na trzy stany ludzi w państwie swem rozło żył.
Aby każdy w swym stanie jako przystoi żył.
Zołnierz aby wojował ręką w krwawym boju,
Oracz aby o domu żył w lubym pokoju,
A ku sprawie świątości trzeci stan kapłański,
Aby w ich ręku bywał ich bożek pogański.
Handlów, ani kupiectwa żadnego nie było,
Co się doma zrodziło, ku potrzebie było.
Nie wysadzali się też przodkowie na stroje,
Ale raczej na pancerz i na mocne zbroje.
Półmisków bucznej strawy sobie nie stroili,
Ani też drogiem winem gościa nie poili.
Prosty pokarm i napój wszyscy zachowując,
Krusz wody chętnie wypił, wprzód jej nie kosztując.
Podły chrzan miasto pieprzu, a przysmak ogórki,
Nic limunij, ni w cukrze usmażonej skórki,
Nie odziewał sobie nikt grzbieta lsnącym strojem,
Szara suknia, opończa, sajan prostym krojem.
W tym w niedzielę, w tym piątek, w tymże na biesiadę,
W tym w gościnę, ba wierę i w królewską radę.
Wozów żadnych przodkowie naszy nie miewali,
I kwapowych pościeli też nie używali.
Kłósak jego lektyka, a sajan pierzyna,
Tysiąc złotych we złocie, była to nowina.
Bo się oni w pieniądzach prawie nie kochali,
Przeto ich do swych skarbów mało co chowali.
Ale męstwem, dzielnością nabywali sławy,
A sam im zawsze szczęścieł Jupiter łaskawy.
Mniejsze rzeczy jako wiem, powiedziałem tobie,
Jakom zrozumiał z ciebie, czegoś życzył sobie.
Ale prawa, wolności nasze polskie umieć,
Albo jak są nadane porządnie rozumieć,

Trudna rzecz, prawi, gościu chcesz wiedzieć odemnie,
Iście wiele z prostaka życzysz sobie po mnie.
Nie mnie, którego Palas okrągło ćwiczyła,
I prędko mię Marsowi w naukę zleciła,
A zaś rozkoszna Wenus wziąwszy od Bellony,
Prędko mi z swojej łaski nażyczyła żony,
Tych czasów zaś spokojna Ceres mnie zjednała
Ku swej pracy, którą mi stokrotnie udała,
Abym ostrym lemięszem rodną ziemię krajał,
Nosząc puwę w swych ręku gnuśnym wołom łajał.
Abym przy letnej chwili sierpem szermy stroił,
Ochotną rotę żeńców wdzięcznym tańcem roił.
Potem z kopą do gumna umykał w pogodę,
I tak ciężkiej pracy swej otrzymał nagrodę.
Przeto o wielkich rzeczach powiedzieć co tobie,
Nie baczę bym co umiał, wolę milczeć sobie.


Gość.

Z przyrodzenia się mają k’temu wszystkie rzeczy,
Prawo umieć zachować, mają to na pieczy.
Prawo mówię wrodzone, i nieme zwierzęta
Wiedzą dobrze, umieją niesmyślne bydlęta.
Ale człowiek rozumny i od zwierza różny,
Nie ma być o trzech prawiech wiadomości próżny:
Boskie prawo, wrodzone, i ojczyste wiedzieć,
Aby wnet w przystojności bezpieczniej mógł siedzieć.
Czego mocnie popiera mędrzec temi słowy:
Umiej prawo, a z ciebie wnet mądry gotowy.
A prawa zaś nie umieć swego ojczystego,
Szkaradna rzecz człowieku stanu wszelakiego.
A tyś widzę nie nazbyt prosty Biernat w mowie,
Bo z słowa poznawamy, co u kogo w głowie.


Gospodarz.

By wymowny Arpinus miał wskrzeszone kości,
By przyszedł złotousty z podziemnej niskości,
By więc stanął Demosten zacnej greckiej mowy,
Wymowca przestronych ust, z poważnemi słowy:

Ledwieby ci dwaj temu wcześnie podołali,
Co przed laty mową swą i bogi błagali.
Ale iżeś poważną mową w to mię wraził,
A milczenia propozyt we mnie słowy skaził,
Chcęć powiedzieć to, co mi samemu wiadomo,
Jako prawa, wolności, Sarmatom nadano.
Wszystek świat i co na nim z przejrzenia boskiego,
Nie uchybi na piędzi kresu znaczonego.
Jako w jasnym Olimpie bogowie uradzą,
I na czem więc gruntownie wolą swą zasadzą,
Pospolicie tak bywa i wiecznie być musi.
A śmiertelna rada zaś o to się nie kusi.
Z niechętnego przejźrzenia bogów zacna Troja
Upadła, i lubego nie miała pokoja.
Jako zaś z rodu tego z chętnej woli boskiej,
Długo nieprzełomiona trwała ziemie włoskiej
Moc, dostatek i rozum, a strach na wsze strony
Przeciwko rzymskiej mocy nie miał nikt obrony.
Tam prawa, tam wolności, tam dobre zwyczaje,
Tam porządki, tam karność, piękne obyczaje.
A wżdy jako ta zacna monarchia legła,
Która pilnie swobody swojej zawsze strzegła,
Iście to samych bogów taka wola była,
Boby w to ludzka rada nigdy nie trafiła.
A tak ci od początku i do końca będzie,
Jeden zniszczał, na jego miejscu drugi siędzie.
Wiele królów, monarchów, przed laty bywało,
Wiele krain i mocy na świecie zniszczało,
Wiele ich zaś życzliwość boska założyła,
Ludzi, prawa, wolności owym rozmnożyła,
O których przed tysiącem lat nie była sława,
Nie mieli swych dostatków, ni żadnego prawa.
Tedy nasze swobody i nasze wolności
Tak wysokie i sławne, z boskiej opatrzności
Stały się, i to jest grunt tej naszej swobody,
Wola boska, więc mamy przed wszemi narody.
Potem zaś sławne męstwo i wielkie dzielności
Przodków naszych dostało takowych wolności.
Zrazu ściskłe granice naszych przodków były,
Ale wnetże przez męstwo im się rozciągnęły.

Nie zwykł wysoki umysł na male przestawać,
Więc szczęścia i nieszczęścia gotów jest skosztować.
Tyle razy zwycięstwo Polanie miewali,
Ile razy z sąsiady mord, bitwy staczali.
Przeto wszystkich w sąsiedztwie strachem potrwożywszy,
A swoją mężną ręką onym się zmocniwszy,
Od morza baltyckiego pod sarmackie góry
Rozszerzyli swe państwa, a nie był ten który
Śmiałby natrzeć, a bitwy polem pokosztować,
A swoje szczęście z nimi, lub męstwo stósować.
Trudna rzecz naszym było nazad ustępować,
To nawiętsza sromota w bitwie poszwankować.
Ani srogie nieszczęście lub pozbycie broni,
Choć był zbodziony z konia, nie już przecię stroni.
Drugi zbywszy szarsuna i swej miernej kusze,
Urwał strzemie u siodła, o jednym się kłusze,
A z drugim miasto miecza wpadłszy w ufiec śmiele,
Mężną ręką przechodził przez nieprzyjaciele.
A kto mu napadł na raz wnet go trafi w czoło,
A on jakby od kule łani, chodzi w koło.
Tedy zacni wodzowie gdy takie baczyli
Męstwo po swych Sarmatach, hojnie im płacili
Ich dzielności; z herbami szlachectwo dawano,
Na wieczną zacnej sprawy pamięć utwierdzano
Przywilejmi mocnemi, aby potomkowie
Pomniąc na to, byli też jako i przodkowie.
Aby i to wiedzieli, że nie cetnar złota
Wniosło im to do domu, ale mężna cnota,
Ale krwawy pot z ciała, i okrutne razy,
Które im zadawano ostremi żelazy.
Bolesław Śmiały raz był nadjechał żołnierza,
A on ranny poprawia na sobie puklerza,
Wszystek jeszcze świeżą krwią mając popluszczony,
A prawy bok oszczepem srodze przebodziony,
Przecię gonić swojego wszystek usiłuje,
A boleści tak srogiej w ciele swem nie czuje.
Mężny król jadąc za nim, wnątrze z niego zbiera,
A co prędzej ostrogą konia swego zwiera.
Postój, prawi, szlachetny rycerzu gdzie się masz?
Postój, prawi, oto wnet żywota dokonasz.

I dojedzie nędznego w tak wielkim zawodzie,
Bo go miłość przystojna przeciw niemu bodzie.
Owo weźmi facalet, zawiń swoje rany,
A zostań tu w pokoju daremnie ubrany. —
Ścigaj królu, odpowie żołnierz panu swemu,
Nie dziw się przekłótemu teraz boku memu.
Choć wątroba wypadła, serce mi zostawa,
Które mi tej śmiałości przystojnej dodawa.
Nie pierwej ja dziś umrę aż swego zawadzę,
A tak dopiero duszę do nieba wprowadzę.
Mężny król zapłakawszy otarł jego rany,
Jedź, prawi, gdzie cię wiedzie umysł pożądany.
Bóg pomóż cny rycerzu, bym takich miał wiele,
Bez wątpienia bym gromił swe nieprzyjaciele.
Gdy się tak naszy starszy mężnie dobijali
Sławy dobrej i granic sobie przyczyniali,
Za takie zacne sprawy i godne posługi,
Jeden za Hektora stał, a Ulises drugi.
Był ten zwyczaj po każdej bitwie zwyciężonej,
Król wolności potwierdzał zawsze przyczynionej.
A za swe krwawe rany rycerstwo swobodne,
Stanowili więc prawa, i wolności godne.
Król potem przez odmowy na wszystko pozwolił,
Czem ku przyszłej potrzebie rycerstwo zniewolił.
Słyszałeś gościu miły, com powiedział tobie,
Krótko wprawdzie, jak oracz, uważajże sobie,
Jako naszy przodkowie te kraje osiedli,
Jako przeważnej myśli ustawnie dowiedli.
Jako prawa, swobody takie otrzymali,
Jako się w nich nad złoto bogate kochali.


Gość.

Wielkie męstwo zaiste waszych przodków było,
Które jakom zrozumiał potomstwo uczciło
Tak przestronnemi prawy, szeroką wolnością,
Mocnemi przywilejmi, szlachectwa zacnością.
Jużem słyszał od ciebie, gospodarzu miły,
Jakie męstwo sarmackie, jakiej mocy byli.

Jako prze męstwo swoje i wielkie dzielności,
Zostawili potomstwu takowe wolności.
Pytam cię, jedno nie przy, nie ochylaj swego,
Jeśli zacne potomstwo Lecha walecznego,
Lecha mówię, gdyż wszyscy od niego idziecie,
A jego wielką sławą po świecie słyniecie, —
Jeśliże przodków swoich w męstwie naśladują
Teraźniejszy Lechite, dawnych nie wydają.
Jeśliże dobra sława nad złoto ważniejsza,
Albo jeśli ojczyzna niż prywata milsza.
Jeśli znosić krwawy bój, wojenne kłopoty,
Zwykli także niewczasy przyjąć pod namioty.
Jeśli nie cięży zbroja na czerstwych ramionach,
Albo żelazny szyszak na żeławych skroniach.
Jeśli poryzą piersi umie dobrze składać,
Albo konia swojego też rychło dosiadać.
Jeśli w kole ćwiczonem na nim dobrze toczy,
Albo z ogromnem drzewem na nim śmiało skoczy.
Jeśliże ostrą szablą jak trzeba szermuje,
Albo jej artów mocnych żelazem probuje.
Jeśli też i koncerza umie w boju użyć,
I tak mu już ojczyźnie więc nie ciężko służyć.
Nadto jeśli gotowość jest też między wami,
Jako pierwej bywała między Lechitami.
Najdzieli koń ćwiczony w stajni u każdego,
Albo spełna narzędy potrzebne do niego.
Jeśli w słusznym porządku leży twarda zbroja,
Albo nie zardzewiała wisi szabla twoja.
Jeśli na ostrem drzewie kury nie siadają,
Albo przędze przy słońcu na niem nie wieszają.
Pomnię ja coś mi z przodku gospodarzu prawił,
A jakoś godne przodki słuszną mową sławił.
Iż się prostym pokarmem każdy kontentował,
Nie zmyślając półmisków, drogo nie wetował,
Nie stawiał małmazyi żaden do piwnice,
Ani drogiego wina z tokajskiej winnice.
Nie zaprzątał szkatuły drogiemi ziołami,
Ani swojej police wonnemi wódkami.
Nuż dalej, i toś wspomniał, nie strojnie chodzili,
Złotogłów, ni axamit miejsca tu nie mieli.

Nie obłóczył się żaden w szarłat drogotkany,
W cienki atłas, w axamit, nikt nie był ubrany.
Soból i ryś, i przednia kuna małej ceny,
Bo to każdy miał sobie za jedne nowiny.
Nie przedał ćwiertnie żyta sobie na safian,
Tak Marcin w postym bócie chodził i Pabijan.
Przeto i to chcę wiedzieć, jeśli wszystkie rzeczy,
Przykładem swoich przodków macie w pilnej pieczy.
Bom ja słyszał inakszą, o czem powiem tobie,
Tylko proszę niechaj cię nie naruszam sobie
Gospodarzu łaskawy, wszak tę wolność mamy,
Kto co słyszy, za powieść tylko powiedamy;
Dobry w swoim występku oskarża sam siebie,
Gdyż ja skromność niemałą widzę tu u ciebie.
Powiem, czyli zamilczę? dozwolenia proszę,
Niech za powieść niechęci twojej nie odnoszę.


Gospodarz.

Iżeś mię zrazu gościu do niechętnej mowy
Zmusił, do rozmowy przywiódł swemi słowy,
Niesłuszna na pół morza ustać żeglownego,
I do brzegu nie dopchnąć okrętu lotnego.
Próżno ognistą kulę uchwycić u dziury,
Albo w pół lotu stanąć orzeł bujnopióry.
Już on zapędziwszy się dopycha na skałę,
Choć nań dzikie ptaszęta czynią więc nawałę.
Nie inaczej mnie trudno w pół rzeczy hamować
Język, aby nie mówił, ostatka zaniechać.
Wprawdzie język za zęby lepiej mocno chować,
Niźli kogo i czyje postępki strofować.
Ale kto prawdę mówi, za nię się nie wstydzi,
Niechaj kto chce przymawia, niechaj dwornie szydzi.
Przeto gościu coś miał rzec, wolno teraz tobie,
O czemkolwiek coś słyszał, wspomni jedno sobie.
Tobie ja wszystkie sprawy jak się toczą powiem,
Z młodości mej pozwalać niezwykłem ja bowiem
Na żadne zbytki próżne, na próżne wystawy,
Na które prawo groźne chwaliłbym ustawy.


Gość.

Gdym przejeżdżał niedawno bogaty kraj włoski,
A trudu podróżnego i podróżnej troski
Pozbywałem w pałacu weneckim, a ono,
O cnym narodzie polskim w te słowa mówiono:
Jaki zbytek wyniosły wczął się w Sarmacyi,
Taka o nich wieść lata w naszej Italii;
W bogatej Florencyi kupcy powiedali,
Którzy z Polski po towar teraz przyjechali,
Iż taki odbyt mają na towary swoje,
Że za nie biorą prawie i pieniądze troje.
Które wielkim furmanem i morzem przywożą,
Z niemi jako jedno chcą, upornie się drożą.
Powiedali i nadto, że tu dobrze z miarą,
Albo łokciem, bo przyjmą, kiedy na borg, z wiarą
Dobrze prawi tam w Polsce łokietkiem szermować,
Dobrze miękkim jedwabiem w Polsce przekupować.
A który z ludźmi umie, a zwłaszcza z ziemiany,
Idzie mu sporo towar czasem na odmiany.
On mu według potrzeby doda axamitu,
Choćże też na cyrograf drogiego granatu.
A on mu też ojczystej za to wioski życzy,
Ostatka mu pan kupiec pieniądzmi doliczy.
Tamże jeden drugiemu, rzecze więcej o tem,
Trudno będzie dodężyć robotnik miał potem
Chybkiej ręki florenckiej na takie rozchody,
Pewnie w tamtej krainie są wielkie dochody.
Te słowa, jakbyś słyszał gospodarzu miły,
Ala spaso schadzając persony mówiły.
Jednak proszę, powiedz mi pierwszą rzecz statecznie,
Niechcę z tobą w rozmowie postąpić opacznie.


Gospodarz.

Trudna walka z naturą, gościu, powiadają,
Przeciw sobie co mówić trudno to być znają.
Podleglejsze afekty człowieka każdego,
Czynić sobie pochwałę, a nie ganić swego.

Pospolita przypowieść polska tak znać dawa:
Zły to ptak, który gniazda swego nie udawa.
Tedy i mnie, gościu mój, mówić przeciw sobie
Trudna rzecz, iście prawdę powiem teraz tobie.


Gość.

Nie tego gospodarzu rozumiem o tobie,
Abyś tak śrzodek rzeczy miał uważać sobie.
Chwały własnej zabrania rozum przyrodzony,
Jako o tem napisał jeden człek uczony.
Prawdać i to, że ganić swoich się nie godzi,
Ale też próżna chluba na nic się nie zgodzi.
Też ja tego nie pragnę abyś ganił swoje,
Tak własne pospolite ludzkie obyczaje;
O tem rzecz, abyś prawdę zeznał w tej rozmowie,
Nie strachaj się, bo tego nikt na cię nie powie.
A by też i kto wiedział, trudne są odpory,
Przeciw prawdzie argument więc bywa niespory.


Gospodarz.

Iżeś mnie na to wsadził poważnemi słowy,
A nie dasz mi pomilczeć gościu wartogłowy,
Nie dla tegom ja milczeć obiecował sobie,
Nie dla tegom się zbraniał prawić o czem tobie,
Abym się miał oględać na jakie persony,
Albo niebezpieczeństwa z którejkolwiek strony;
Wolno mi prawdę mówić, a iście się godzi,
Bo ona środkiem ognia bezpiecznie przechodzi.
A też mnie nie ustraszy lekka macherzyna,
Ani jeżowa skóra, podła grochowina.
Ale zamilczeć raczej i dlatego o tem,
Że ja się tylko rolnym zabawiam kłopotem.
Kroniki i żadnego pisma nie wartuję,
Spokojny umysł w głowie nad wszystko miłuję.
Tedy już teraz gościu gdyś mię zdraźnił słowy,
Niechcę żałować gęby, nie żałuję mowy.
Tymczasem przecię jednak, przy ciepłym kominie,
Czasza piwa z oliwą przecię cię nie minie.


Gość.

Gospodarzu, mam za swe, żądam rychło słuchać
Co mi powiesz, zaniecham na pijanę dmuchać,
Aczkolwiek też noc wyszła z pół kresa swojego,
A ty pokoju nie masz przede mną lubego.


Gospodarz.

To twoje jako pomnię pierwsze jest żądanie,
To pierwsze, ztądeś począł, jest twoje pytanie:
Jeśliże przodków swoich męstwa naśladują,
Cni Sarmate, dzielności ich także pilnują,
O tem ci sprawę daję krom wszego pochlebstwa,
Że mamy życzliwego Marsa i zwycięstwa
Znaczne zawsze miewamy nad nieprzyjacioły,
Bądź Moskwicin, bądź Turczyn i Tatarzyn goły,
Bądź buczny Niemiec na się oblókł twardą zbroję,
Na tłustym fryzie skacząc w karacynę troję.
Niechaj jak chce ognistą strzelbę często puszcza,
Niechaj kutasy czarne po koniu rozpuszcza,
Niechaj się on do siodła jako chce szróbuje,
Niechaj się do rapiera swego przywięzuje,
Niechaj się on i z koniem żelazem okuje,
A nasz go mężny usarz tylko raz skosztuje,
Alić mu jego mocne szyki wnet pomyli,
A jego buczna duma wnetże go omyli,
Skoro z wielkiego pędu weń drzewem zawadzi,
Alić go z kosmatego fryza zaraz zsadzi.
I tak mu ostra sztuka do wnętrza przepada,
A on nędzny żywota zarazem postrada.
Nie godzi się przepomnieć jako mężny Stefan
Niedawno Moskwę gromił, świeżo zmarły nasz pan.
Jako wyniosły umysł kniazia okrutnego
Zniżył, i zburzył wiele państwa przestronnego.
Jako hardą myśl jego swem męstwem ukrócił,
A gdzie chciał, i pod który zamek się obrócił,
Nie pierwej cne rycerstwo od niego odeszło,
Aże go w sztuki drobne swem męstwem rozniesło.

A strachem napełniali wszystek on kraj dziki,
Stawiając straszny obóz i ogromne szyki.
Przez wszystek czas nie było tam widzieć zastępu,
Któryby śmiał zabronić rycerstwu przystępu.
Jaki niewczas, jaki trud, niepogody srogie,
Zimno, mróz, niedostatek, trapił was ubogie,
Cne rycerstwo sarmackie, bym języków tyle
Miał, na wiosnę stobarwna tęcza ma barw ile,
Nie mógłbym wypowiedzieć waszych doległości,
Ciężkich razów, kłopotów, i waszej dzielności.
Nie zawsze hojna kuchnia, ciepła strawa była,
Nikogo z kwapu ciepła pierzyna nie kryła.
Rychlej tam nosa pozbył od mrozu ciężkiego,
Niżli od alabartu pewnie moskiewskiego.
Przeto którzy jeszcze tu żyjecie na świecie,
Coście w moskiewskiej ziemi bywali w kłopocie,
Żyjcie, i w dobrem zdrowiu, w szczęściu, wielkiej sławie,
Którzyście wojennego Marsa zwykli sprawie,
Którzyście męstwem swojem Inflanty wydarli,
A zuchwałego prędko z nich Moskwę wyparli.
Waszę wysoką dzielność i krwawe posługi
Będzie ojczyzna pomnieć, i świadczył czas długi.
A którzyście też w Moskwi zbici w strasznym boju,
Odpoczywajcie szczęśni w podziemnym pokoju.
Poczciwą śmierć podjąwszy za ojczyznę drogą,
Uczyniwszy i w Moskwie klęskę ręką srogą. —
Nie tęsknij gościu sobie, proszę pilnie ciebie,
Mam ja więcej powiedzieć krótko twej osobie.
Cokolwiek za pamięci mojej się toczyło,
Jako postępków naszych mężnych dosyć było.
Po te czasy jakośmy szczęśnie wojowali,
Jako nas pograniczni dobrze skosztowali.
Opuszczam interregnum, bo lepiej zaniechać,
Wewnętrznej wojny Boże nie daj nam doczekać.
I to, jak pod Krakowem była mięszanina,
Nie masz czego wspominać, smutna to nowina,
Bodaj nie przychodziło do takiego razu
Naszej miłej ojczyznie, aby przez obłazu
Brat na brata swą rękę miał kiedy podnosić,
Trzeba nam o to Boga wszystkim pilno prosić.

Szerzej ci to wywodzić nie wiem coby po tem,
Tak rozumiem, żeś ty też gościu słychał o tem.
Niedługo potem naszy sobie odpocznęli,
Ba, w Podole Tatarzyn z Turczynem się mieli.
Wtenczas mężnego Strusa srogo rozsiekano,
Wtenczas zacnych szlachciców kilku poimano.
I wtenczas mężną ręką odparto pohańce,
I z ręku im okrutnych wzięto drugie brańce.
W kilka lat potem naszy wołoską ziemicę
Nawiedzili, i tamże pana na stolicę,
Jako się im widziało, przez moc posadzili,
Z kilkiem rot dość ozdobnych mężnie wprowadzili.
Jeszcze naszy z wołoskiej granice nie wyszli,
Alić z wojskiem do Wołoch Tatarowie przyszli.
Ośmdziesiąt ich tysięcy było, powiadano,
Jako żywo ozdobnie tak ich nie widano.
Zacny hetman ćwiczony umiał w to potrafić,
Jako taką szarańczą przeważnie odstraszyć.
W okopie obóz toczył, baszty usypano,
A zewsząd każdą mocną strzelbą osadzono.
Czasem chciwi do boju z okopu wyskoczą,
A kiedy gwałt, nierówno, w okop zaś uskoczą.
Kazigierej obaczył że mu trudno z nami,
Wolę, prawi, ja zgodą począć sobie z wami.
Jął się prosić przymierza: Uczyńcie je zemną,
Które niechaj z obu stron nasze wojska pomnią.
Na które z kondycyjmi nasi przyzwolili,
A potem się w pokoju z sobą rozjechali.
Wnet potem jeszcze żołnierz miał leżą w Podolu,
Aby chytry Tatarzyn nie był w dzikiem polu.
Nalewajko z Łobodą wierutni łotrowie,
I łotrowskiego wojska wyborni wodzowie,
Jęli ruski, podolski, wołyński kraj łupić,
Gwałtem wziąść co się dało, niźli drogo kupić.
Przeto, aby nie rosła dalej większa trwoga,
Przyszła żołdakom mężnym za nim rychła droga,
Których oni zgoniwszy, wnet im bitwę dali,
Tam męstwa cnych żołnierzy łotrostwo doznali.
Ani w twardym taborze nie mieli pokoju,
Doznali mężnej ręki i tęgiego boju.

Doznali iście co jest usarz w twardej zbroi,
Jako się on przeważny niczego nie boi.
Niegodna rzecz twojego serca tu zapomnieć,
Mężny Wiernku, i ciebie rytmem nieco wspomnieć.
Jakoś śmiało nacierał na straszne ostępy,
Jakoś przez gęste kule i ostre oszczepy
Wpadł w tabor, jadąc prawie na nieprzyjacielu,
Wieleś ich ty rozgromił, i zagubił wielu.
Jako gdy rozgniewany wpadnie do ostępu
Żubr, albo dziki niedźwiedź, ma siło w zastępu,
Albo z gniewu nie widzi, lub się ich nie boi,
I tak w potężnym kroku mężnie sobie stoi,
Obalić z nich którego wszystek usiłuje,
Bo się na swej wrodzonej mocy dobrze czuje.
Takeś ty mężny Wiernku w tej mocnej zaworze,
Poczynałeś swą szablą w przestronnym taborze,
Częstych rębów w kozackie szyje przysparzając,
I dusześ nie jednego zbawił umierając.
Potem legł śmiały rotmistrz od kozackiej ręki.
Godnabyś niegodnico była srogiej męki,
Któraś się wznieść ważyła ostrą szablę swoję,
I przeciąć na rotmistrzu nitowaną zbroję.
To jeden, słuchaj gościu, wnet ja powiem tobie,
Jak przeważny Taszycki poczynał też sobie.
Nie dosyć ma srogi lew w polu trzodę dusić,
Wołu z niej zadławiwszy, drugiego pokusić.
Nie dosyć dwu zdławiwszy pojuszyć pazury,
Mało dba choć go od niej goni złajnik bury;
Dowodzi on tam swego, a gdy skot ucieka,
On się z gniewu co prędzej wnet za nim przymyka.
Nie boi się on nigdy hucznego odgromu,
Albo choćże zawarta obora przy domu.
Wpadnie za trzodą śmiały pod same okoły,
Lub owcę, lub barana, lub też rosłe woły
Targa, bo mu już snadnie srogi mord przychodzi,
A pastucha z przestrachu z domu nie wychodzi.
Niedba choć nań krzykliwe ze wsi godło huka,
Albo ogromna kijan zdaleka w płot puka.
Równieś ty wpadłszy w tabor zacny Strzemieńczyku,
Takeś sobie poczynał w onym gęstym szyku

Zgwałcicielów pokoju, a na którąś stronę
Obrócił się swą szablą, trudną mieć obronę
Miał chytry nieprzyjaciel, każdegoś ugodził,
A życzliwyć Mars długo niwczem nie przeszkodził.
Długoś ty ostrą szablą ścinał spore głowy,
Długoć życzna Bellona dawała obłowy.
Wolałeś pozbyć zdrowia i swej drogiej dusze,
Niż sromotnie ustąpić jak o tobie tuszę.
Przeklęta rohatyno, któraś ugodziła
Pod serce Taszyckiemu, we wnątrzu utkwiła.
Jeszczeby on swą szablą nie jednemu wadził,
Nie jednego kopią ostrą z konia zsadził
Pohańca, lub w zawoju piórnego Turczyna,
Albo też w dzikim polu złego Tatarzyna.
Żyj w wiecznem odpocznieniu albo w ciemnym grobie,
A ja stryjec herbowy nie przepomnę ciebie. —
Nietylkoć gościu ci dwaj tak się sprawowali
Mężnie tam, mężnie wszyscy sobie poczynali.
Trudna rzecz iście na mię, mianować każdego,
Jako mężnie dobyli taboru twardego.
To wiedz pewnie, że każdy z tamtego rycerstwa,
Dowodził mężną ręką znacznego zwycięstwa.
Znak tego: bo łotrostwo mężnie zwyciężono,
Jedni zbici, a drugie w więzach przywiedziono
Z Nalewajkiem do króla, i według godności,
Pozbyli twardej szyje za te swoje złości.
Nie wspominam tu drugich, co z swej dobrej woli
Jeżdżąc w węgierskie kraje, tam, to sam po roli
Pohańców rozpędzając, bijąc ręką mężnie,
Przechodzą przez ich roty swą sprawą potężnie.
Świadoma polska siła i lwie serce prawie,
Podziwuje się nie raz i sam Mars ich sprawie.
Wiedzże gościu zaiste o narodzie naszym,
Na męstwie mu nie schodzi, ani żadnym czasem
Da Bóg nigdy nie zejdzie; byśmy jedno chcieli,
Wszystkobyśmy jak drudzy przystojnie umieli:
Mamy po sobie Marsa, wojenną Bellonę,
A fortuna za nami w którąkolwiek stronę
Obrócimy swe mocy, ona przy nas bieży,
Przy hetmańskim namiecie miasto stróża leży.

Choćże jej invidia więc czasem nałaje,
Przecię ona Polaka nigdy nie wydaje.
Choć pospolicie miewa zawiązane oczy,
Zyjmie czasem zasłonkę, bystro okiem toczy.
Kiedy już wojska nasze staną w sprawnym rzędzie,
Kiedy skoczyć na koniu każdy gotów będzie,
Tedy ona wprzód pocznie, a czasem hetmani,
A począwszy, do końca przy nas szczęsna pani.
Zda mi się o toś pytał, jeśliże we zbroi
Nie przykroby nam było, lub się kto nie boi
Szyszakiem ciężko twardym swoich skroni tłoczyć,
Albo z srogą kopiją na koniu poskoczyć.
Lub szablą i koncerzem dobrze się zakładać,
Albo dosiadłszy konia rostropnie wybadać.
Tedy świeże postępki mężnego rycerstwa
Łacnoć to pokazują, i biegłość żołnierstwa.


Gość.

Widzę z powieści twojej, gospodarzu miły,
Przesławne wasze męstwo, i niemałe siły.
A pytać mi już więcej mało widzę po tem,
Bom też wprawdzie za morzem słyszał nieco o tem.
Słuchałem cię pilniuchno, ale mi się tak zdasz,
Że tu tylko ćwiczone żołnierstwo wspominasz.
Nie o tem rzecz, bracie mój, nie pytam ja o to,
Znam ja co miedź, co ołów, a co drogie złoto;
Wiem ja, że wy żołnierza walecznego macie,
Co go za pospolity grosz sobie chowacie.
Ale ja pytam o to, jeśliże z was każdy
Umiałby w boju pląsać, i był gotów zawżdy
Ojczyzny swojej zawsze mężną ręką bronić.
Jeśliżeby z krwawego boju nie chciał stronić.
Albo jeśliżeby mu nie przykre potrawy
Skrzepłe, albo na sobie nosić też przyprawy
Straszno ciężkie wojenne, leżeć pod namioty,
Na twardej karacenie, i przyjąć kłopoty,
I straż przykrą odprawiać w zimno i mróz srogi,
Albo mu nie czyniła huczna trąba trwogi?

Wiem ja jako poważam żołnierza polskiego,
Bądź kozaka, piechotę, usarza zbrojnego.
Aleś mi to powiedział, że przodkowie wasi
Umieli dobrze w bitwie, prawi, pierwej nasi,
Nie żołnierz, lecz ziemianin, jako to zowiecie,
Szlachcic nie za pieniądze, o czem dobrze wiecie,
Każdy umiał, albo był w słusznej gotowości,
Odjechać żony, dziatek, dla miłej wolności.
Nie żołnierzem przodkowie wasi wojowali,
Ale sami, gdy trzeba, zaraz wyjechali.


Gospodarz.

Wartogłowcze, podobno nie skurawa z sobą,
Wolęć spełnić, niźli się bawić mową z tobą.
Takem ja już rozumiał, iżem czyście tobie
Powiedział o swych męstwie; anom raczej sobie
Niepokój nowy zjednał, gdyżeś ty gadliwy,
A o wszystkiem usilnie niemało badliwy.
Miły gościu, toż ci to nasza krew żołnierze,
Nie obcy to lud, ani maltańscy rycerze.
Syn, brat, albo synowiec, albo szwagier drugi,
Wziąwszy pieniądze, gotów do naszej posługi.
Tęż naturę, toż serce, zwyczaj polski mając,
Idzie mężnie za włosy, nic się nie lękając.
Jako ten za pieniądze, tak ja darmo, iście
Począłbym sobie w bitwie, wierz mi temu czyście.
On Polak, ja też Polak, a cóż ma nad mię mieć,
Inaczej żadną miarą ja nie chcę rozumieć.
Przeto gościu, co oni tych czasów działali,
Teżby my temu także wybornie sprostali.
Dla czegóż on dzielnością nad mię być uczczony
Ma, ponieważ ze mnie jest synek urodzony.


Gość.

Trzeba nam gospodarzu dystyngwować rzeczy,
Czego ty widzę nie masz bynajmniej na pieczy.
Mówisz, iż się on ze mnie mężny żołnierz rodzi,
Mnie też także na męstwie by najmniej nie schodzi.

Nie dosyć na tem bracie, mieć co z przyrodzenia,
Trzeba jeszcze zwyczaju, pilnego ćwiczenia.
Pewny jest wódz natura, pewniejsza nauka,
Ta uczyni mądrego wnetże i z nieuka.
Teżci Rusin ma nogi, jako i Włoch każdy,
A przecię Włoch galardę lepiej skoczy zawżdy.
A choćże Rusinowi zagra na bandorze,
A on przecię rozumie że to na fujarze.
Woli skoczne drobuszki kołem sobie toczyć,
Niźli chybką galardę aby raz wyskoczyć.
Patrzajże, jako dziki niedźwiedź wyskakuje,
Żelaznego kagańca na gębie nie czuje,
Którego zwyczajono w takie spryngi chodzić,
Albo i na łańcuchu po kolędzie wodzić.
A ów zaś niezwyczajny w puszczy łapę liże,
A kosmy przyodziewa swoje miąższe giże.
Albo też i koń w stadzie nie wie co to jeździec,
Nie wie co siodło, munsztuk, albo przykry bodziec,
A skoro się otarga, będzie zwyczajowy,
Stoi już pokornie potem osiodłany,
Da dosieść, i powolnie wszystek się kieruje,
Jako go kawalkator w kawecam wprawuje.
Wszystko mamy z ćwiczenia, a z częstej zabawy,
Tak żołnierz, jako oracz, tak filozof prawy.
Przeto żołnierz wojować rychlej pewnie umie,
A ziemianin też z rolą lepiej się rozumie.
To ów, a ów to zasię ustawnie traktuje,
Żołnierz szable, gospodarz maczugi pilnuje.
Przeto mi gospodarzu już nie mydli oczy,
Nie o tem się rzecz wszczęła, nie o tem się toczy.
Nie zamykaj ogółem męstwa swej korony,
Rozdzielać rzeczy zawsze zwykł człowiek uczony.
Pozwalamci ja na to, że z swojej natury
Macie wrodzone męstwo, jak i żołnierz który.
O ćwiczenie gra idzie, a o używanie
Rycerskich spraw, i onym częste przywykanie.
Więc także gotowości potrzeba do tego,
Koń dobry mieć i zbroję, sługę ochotnego.
Widamci ja tu wprawdzie na sejmie w Warszawie
Dosyć mężów podobnych, jako Hektorowie,

Każdy z nich godzienby się ze lwem wrącz potykać,
Nieprzyjaciela gromić, swej głowy umykać.
Nietylko o to idzie gospodarzu miły,
Nie o kształtną urodę, nie o wielkie siły,
Ani o darskie serce; potrzeba zwyczaju,
Bo się każda rzecz trzyma swego obyczaju.
Co po tem, kiedy drogie niewiadome złoto,
Które na stronie w ziemi kryje marne błoto.
Bo się ono nikomu tam leżąc nie zgodzi,
Jako więc jasny księżyc, gdy za chmury wschodzi.
Przeto nie tak z natury, jako z wyćwiczenia,
Rzeczy godne przywodzim więc do używania.


Gospodarz.

Trafiłem iście na cię, nie rzekęć prostaku,
Najdzie widzę też w tobie jako i w sajdaku.
Próżnoć widzę odpierać mam prostemi słowy,
Wolę sobie mieć pokój a nie psować głowy.
Dziękujęć żeś mi przyznał czegom sobie życzył,
Iżeś w żołnierskie męstwo i szlachtę policzył.
Takiem prawem, że my też męstwo, siły mamy,
Nie tak wprawdzie jak oni więc ich używamy.
Przyznam się ja, bo trudno zanieść wodę w sicie,
Nie zatai się szczurek wlazłszy za obicie.
Oni swą ostrą szablą zwykli Turki gromić,
Możną ręką waleczną gęste ufy łomić.
Darmo prochu, ołownej kule on nie psuje,
Ani dobrej szablice o kamień probuje.
Boże chowaj z rusznicą na biesiadę chodzić,
Więcej Boże zachowaj swemu nią zaszkodzić.
Prawo ostre i prędkie między sobą mają,
Wykrętnego rzecznika oni nie szukają.
Jeśliby w wojsku ranił, wnetże gardła zbędzie,
A o mniejszy występek na kole usiędzie.
A my zaś wolna szlachta mieszkając w pokoju,
Nie wiedząc na granicach o tym strasznym boju,
Tak siły, i tak męstwa swego używamy,
Tak oręża ostrego, strzelby doświadczamy:

Zjechawszy się na jarmark, albo też na sądy,
Nuż ceklatum po nocy, zwiedzim wszystkie kąty.
Wziąwszy z kopę ładunków, ostrą sarsunicę,
Na tymblaku jest półhak, a w ręku ruśnicę
Krótką dźwigam, a strzelić jestem wnet gotowy,
Kto krzyknie, ktoby mi się ozwał buczno słowy.
Nazajutrz zbroiwszy co, w łeb się często skrobię,
Nie jem, nie śpię, trwożę się, dużo głową robię,
A jeślim też weń strzelił jako w pień drzewiany,
Dopierożem dopiero myślą powikłany:
Jako skrutynium wieść, jako dał przyczynę
Ten to nieboszczyk isty, — więc zbieram drużynę,
Coby mi tej niesłusznej sprawy pomagali,
A przed sądem niewinność moję ukazali.
A więcej tego bywa, że jeszcze na mary
Onego nie położą, alić k’ stronie z dary
On czysty bitny rycerz co w skoki posyła,
Zacnymi przyjacioły wdowicę obsyła.
Więc oni wstają z rzeczą, z żałosnemi słowy,
Czyniąc złego uczynku stokrotne wymowy.
I tak owa nieboga, albo przelękniona,
Albo też od przyjaciół nie jest upomniona,
Pozwala wnet jednania, a pieniądze bierze,
A jako smutna kokosz nad niemi krokorze.
Takci, szlachetny gościu, męstwa dowodzimy,
Rychlej krwawy harc zwiedziem, niźli rozwiedziemy.
Nigdy naszy przodkowie z swojej miernej kusze
Nie zbawili sąsiada zdrowia, z drogiej dusze;
A u nas od przeklętych ruśnic tak ich wiele
Poginie marnie bracie, mogę to rzec śmiele,
Więcej niźli na wojnie, albo w strasznym boju,
Więcej ich marnie zginie w domowym pokoju.
Bodajby u nas były jeszcze wielkie kusze,
Nie takby często woził Charon blade dusze.
A iście ja tak powiem gościu miły tobie,
Żem ja przeto ruśnicę oprzykrzył tak sobie,
Bom widział raz z przygody, ano baba stara,
Która przez dawne lata była prawie szara,
Jako proch chyżą nogą u drzwi udeptany,
Grzbiet garbaty, a język prawie powikłany,

Zęba prawie żadnego w gębie już nie było,
Od starości jak węzeł babsko się skurczyło.
Niewidome, jedno kęs w jednem oku miała
Źrzenice zdrowej, którą wżdy trochę patrzała.
Trafiło się w miasteczku, w którem ona była,
Na jarmarku się jakaś wielka zwada wszczęła.
I krzykną na jednego: to gwałtownik, prawi,
A on się zaraz wszystkim wnetże mężnie stawi.
Chłop dosuży i czerstwy, miecz ma ostry w ręku,
Zawinie się na rynku, nie boi się dźwięku
Głośnego dzwonka, w który o gwałcie znać dają.
Usłyszawszy mieszczanie, wszyscy się zbiegają,
Co kto ma w domu, wziąwszy w ręce chutnie bieży,
On się z mieczem uwija, najmniej się nie trwoży,
I mówi: nie nacieraj, każdego zabiję,
Bo się was kęsa wszystkich bynajmniej nie boję.
Wnet się iści każdemu, bo kto nań napadnie,
Tego wnetże odprawi, iż z razem odpadnie.
I tak mężnie uchodził z miasta swą obroną,
Nie chodząc w ciasne miejsca, ale szerszą stroną.
Wiele ich on kończatym mieczem usztychował,
A jemu nic, choć się nań każdy przygotował.
I już był prawie uszedł zdrowo z tego miasta,
Aż ten krzyk usłyszała ta stara niewiasta.
A ona na przedmieściu w chałupce mieszkała,
Wnuka swego przy sobie młodego chowała,
Który strzelał kaczory z swej ptaszej ruśnice,
A nosił swojej babie do onej bożnice.
Nie był natenczas w domu, bo się był uprosił
U swej baby do miasta, ruśnicę powiesił.
Ów już z miasta uszedłszy, wolno postępuje,
A gwałt za nim wołając przecię następuje.
Nieszczęsny tuż przybieży, gdzie ona mieszkała
Przeklęta stara baba, i wnet zrozumiała,
Że to gwałtownik srogi z mieczem tak wypada,
Na którego nieśmiało pospólstwo przypada.
Ona porwie ruśnicę, rzecze: tak ja tuszę,
Tu prawi zdrajca lężesz, zgubisz swoję duszę,
Wymierzywszy z zapłocia, w serce go trafiła,
I tak go wesołego z świata pozbawiła.

Tenże czas obrzydził mi i shydził broń taką,
Wolę nosić przy boku sarszunicę jaką,
I każdego który jej używa ustawnie,
Mogę nazwać tą babą, mogę nazwać sprawnie.
Nie z ruśnice Achiles zabił Trojanina,
Nie z ruśnice Mnesteus mężnego Sabina.
Srogą ręką przeraził piersi bronią swoją,
Które on był nieszczęsny zakrył blachą troją.
Nie z ruśnice nakoniec Lechów naród dawny
Dokazował okrutnych mordów zawsze sławny.
Tę ja tobie o męstwie naszem sprawę daję,
Nie zawstydzę się tego, a iście nie baję;
Przy tem jednak zostawam, że gdybyśmy chcieli,
Szlachta prosta, co żołnierz, tożbyśmy umieli.
To męstwo także mamy i takowe siły,
Jako nasi przodkowie, jako pierwej były:
Ale używać męstwa pewnie nie umiemy,
A rycerskim zwyczajom ćwiczyć się nie chcemy.
Ciężko, prawi, kopią nosić z ostrym grotem,
Albo zbroję wziąść na się, a cóżby mi po tem?
Nie wolę ja lekuchny atłas na swym grzbiecie,
Albo krótko rękawny kaftan przy robocie
Na pole wdziać? A czasem i ten mu zacięży,
Często go na mądelu gospodarz odbieży.
Daj, pry, fartuch maszczony na samą koszulę,
Wolę go ja przypasać, iście się nie zmylę,
Że mi tak lekcej będzie niżeli w kabacie,
Odcisnął mi ramiona, istą prawdę macie.
A jeśli do granice sześcioro staj będzie,
Już on pewnie na konia swojego nie wsiędzie.
Boby to daleki cug, trząść się na kłósaku,
Albo gorąco, przykro siedzieć na łosaku.
Matuszu, zaprzęż ty mnie w karetkę na pole,
Mówi, jest tam drożysko pamiętam przez role,
Ciężkoć ów marcha niesie, lepiejci go zaprząć,
Śniadanie, chłodne piwo na wózek z sobą wziąć.
Daj Wojtaszku kapelusz, bardzo słońce piecze,
W rękawice pachniące ręce swe oblecze.
Weźmijże mi wezgłowie owo miękkotkane
Z cyndretu, z półhatłasia, pierzem nasypane.

Wie go zła dria, miła, nie spałemci w nocy,
Gęba mi się wszystko drze, a stulająć oczy.
Nie jedźcież mój najmilszy, teraz na to pole,
A lepiej się prześpijcie w otoczonem kole,
Pod namiotkiem, każę ja utkać okna wszędzie,
Że was budzić przemierzłe muszysko nie będzie.
Wierę dobrze Hanuchno, niechajże mi zgrzeją,
Poleweczkę po jaju pogotowiu mają,
Kurcząteczko pieczone, sałty do niego
Niechaj mi nagotują, a piwa chłodnego.
Lekkim snem troszeczkę się ja teraz zabawię,
Przespawszy się na pole tę drogę odprawię.
Niestetyż, gdyćby przyszło tobie kilka nocy
Nie spać, jakoby się więc stulały twe oczy?
Albo kłuszać na koniu, dżwigać przykrą zbroję,
Cierpieć słońce, albo mróz, lub tę strawę swoję
Tak subtylną przemienić, a żyw być pieczenią
Słoną, albo wędzoną, lub syra kieszenią.
Niestetyż niezwyczajne, o jako długoli
Pieszczone twoje zdrowie czy na to przyzwoli.
Z młodu się przyzwyczaić, tegoż używanie
Częste miewać, abyś zaś przez swe zaniedbanie,
Tego coś się nauczył w tej czerstwej młodości,
Nie odwyknął w rozkoszy żyjąc i w próżności.
Z młodu się tarnek ostrzy, dawno powiadają,
A przecię powiadając tego nie patrzają.
Bo mając szlachcic syna, da go wprzód do szkoły,
Dobrze pewnie, niech będzie z niego żaczek goły
Najpierwej, ja nie ganię; dobra to jest rada,
Ta jest zdrowa jednego mądrego porada,
Aby się każdy uczył póki jedno czas ma,
Bo go potem za drogie złoto nie otrzyma.
Zawiózłszy go do szkoły, często go nawiedza,
Jeśliże się syn uczy, czyli próżno schadza,
Daje mu co przyjedzie, da wielkie dostatki:
Baczmagi, białe pierze, sprawia drogie szatki.
Alić żaczek w dostatku miasto gramatyki,
Tańców się w karczmie uczy, miasto retoryki.
Napije się wineczka, drogiej małmazyi,
Nie boi się nikogo, nie bierze wenii,

Wdziawszy świeżą baczmagę, kurtę hatłasową,
Magierską delieczkę na wierzch granatową,
Myśli sobie: jali to, buczno przystrojony
Z gołą głową mam chodzić, nie wolęż czupryny?
Mnie nic po tem, ja księdzem pewnie nie zostanę,
Wolę ja zażyć świata, do dworu przystanę,
A tymczasem niźli się postrzeże ojciec mój,
Będę w rozkoszy trawił taki młody wiek swój.
Biega karczma od karczmy, zażywa biesiady,
Bo niemasz w młodym wieku nigdy mądrej rady.
Potem baczny preceptor ojcu to znać dawa,
Iż rzadko kiedy w szkole synek jego stawa.
Ojciec zafrasuje się, przyjedzie do miasta,
Aby go z gniewu nie stłukł wsiędzie z nim niewiasta.
Przyjechawszy strofuje ojciec syna słowy,
A on zrosły w swejwoli, mało jego mowy
Lub się boi, a prawie za nic nie ma sobie.
Tak ja ojcze za pewne teraz powiem tobie,
Że zemnie więcej niemasz od dzisiadnia żaka,
Ale raczej czystego u dworu dworaka.
Potem go on niemądry do domu wnet bierze,
A on pełen swejwoli w swojej młodej skórze.
I chowa go przy sobie, a potem zaś pyta:
Jakiego wżdy synaczku myśl cię stanu chwyta?
Chceszże, prawi, do grodu zawiozę ja ciebie,
Nie frasuj się, jeszcze ja na parę szat tobie,
Albo na dwie u kupca wezmę axamitu,
A na wierzchnią delią drogiego szarłatu.
Będzie jeden, co się da zaś ojcu namówić,
Aby go, jako pierwej, mógł także ułowić,
A w dostatku, w rozkoszy trawić swoje lata,
Próżnując, biesiadując, zażyć tego świata.
Ani on i napisać przecię pozwu umie,
Ani regułki prawnej pewnie nie rozumie.
Przyjedzie zaś do domu, trzeba już poszosnych,
Kozubaskich kobierców, na kotczy barw różnych.
Na pachołki falundysz, a woźnicom luńskie,
Nabić szory mosiądzem, i kantary końskie,
Najeździwszy się po swym powiecie tak szumno,
A ojcowskie wie o tem dobrze roczne gumno,

Kiedy już się kłaniają brożki panu swemu,
A cepy już próżnują sąsiadowi memu.
Rzecze ojciec łagodnie do swojego syna:
Słuchajże Tomku, prawi, wielka to nowina,
Zawszem ja za swe gumno świeży grosz w kalecie
Chował, żona i wszyscy o tem dobrze wiecie.
A teraz na mą cnotę, nie mam spełna kopy,
I muszę się rozmówić o czynsz rychło z chłopy.
Tobiemci synu wydał wszystko gumno iście,
Od rękuć idą widzę dobre grosze czyście.
Tegom roku nie kupił tylko sajan szary
Sobie, a jako widzisz ten stępaczek kary.
Iżeś strawił daremnie mięsopustną chwilę,
W maju cię chcę ożenić, na tem się nie zmylę.
A choćże na przednowiu, nic się tego nie bój,
Moja to praca będzie, tylko ty się ustrój.
Jeśli niemasz w szkatule, pójdziem do sąsiada,
A toś jest moja wola i to moja rada.
Tedy go już ożenią w jego wieku młodym,
Przydłużywszy się trochę, i swoim rozchodem.
Jeden także jak ojciec trawić swój wiek będzie,
A drugi zaś inaczej, gdy na swem usiędzie.
Nie widział on jako Mars wojska swe szykuje,
Albo jako Bellona w bitwie swych kosztuje.
Nie widział jako trzeba ciężkiem drzewem władać,
Nie widział jako chyżą ręką głowy składać.
Nie chodził on w pogonią pod Ryffeyskie góry,
Za dzikiemi Tatary, jako żołnierz który.
Roztywszy leży zawsze w domowym pokoju,
Trudnoby ten miał wytrwać kiedy w ciężkim boju.
Gotowości też żadnej do wojny nie mamy,
Zbroje twardej, kopii pewnie nie chowamy.
To prawda, wszędzie najdziesz kilka arkabuzów,
Od których najczęściejszych napatrzysz się guzów.
Wolimy jodłową żerdź na strychu położyć,
I gniazda do niej wiązać, kwoczkom się w nich mnożyć,
Niż potrzebną kopią postawić na górze,
Albo na ławie lśniącą zbroję w swej komorze.
Konia rzadko do jazdy najdziesz w stajni kędy,
Ale brożek skórzany i poszosne wszędy.

Nie nalazłbyś w dziesiątym domu porządnego
U szlachcica w komorze siodła usarskiego.
Jeśli siodło usarskie, strzemiona drewniane,
Jeśli jarczak, to mu też uczynią odmianę.
Jedno będzie drewniane, a drugie żelazne,
Na jednę stronę lekkie, a na drugą waźne.
Jeśli w usarskie siodła, gończą uzdę włoży,
Jeśli wysoki jarczak, alić mu obłoży
Twardym gębę munsztukiem, a on spryngi stroi,
Bo się takiej niesmacznej uzdy słusznie boi.
Bo go dopiero wyprzągł z leca szerokiego,
A czasem też osiodła i forytarskiego.
Jeśli się też przed laty zabawiał żołnierskim
Chlebem, a potem się zaś bawi w domu wiejskim,
Jeśliże on swojego zwyczaju nie zmieni,
Ma koń dobry w swej stajni, i rycerskie broni
Chowa, na koniu jeżdża, woza nie używa,
To rozmaita gadka koło niego bywa.
Bawejże bawej tego naszego sąsiada,
Co za propozyt jego, co za jego rada?
Podobnoć on niedługo zaś odjedzie żony,
Widzę pod nim usarski nieżadny koń wrony.
Ba kiedym był u niego, widzę w cale zbroje,
Szyszak, kopia, koncerz mają swe pokoje.
Ba często go ja widzę, on z kopią biega
Do celnego pierścienia, a końcem go sięga.
Nie darmo to, gdyby on miał zupełną wolą
Długo w pokoju siedzieć, sprawiać rodną rolą,
Pilnowałby on swego dobrze jako drugi,
Nie posyłałby w swoję oziminę sługi,
Nie chowałby on iście wronczuga skocznego,
Wolałby parę fryzów, lub wołu tłustego,
Coby mu po zagonach z broną wybadali,
Nie tak jako ten pod nim usarskie pląsali.
To tak o nim co żywo niepotrzebnie szyje,
Choć się on w swojej rzeczy bardzo dobrze czuje.
Chocia on często wskurzy koniem równe pole,
Przecię on swojej gruszki nie zaśpi w popiele.
Powiadają, to człowiek, co do mądrej rady,
Zejdzie się i przygodzi też do płochej zwady.

Nie zawsze też srogi Mars bywa w ciężkim boju,
Siada on też z Belloną w miluchnym pokoju.
Toś miał o naszem męstwie gościu mój szlachetny,
Chce cię wszystkiem częstować gospodarz ochotny.
To pomni na czem stawam, czem zamknę rzecz swoję,
Bo iście wierz mi, iż się równego nie boję.
Są między nami szlachtą męstwo, wielkie siły
Wrodzone, jakie w naszych przodkach pierwej były.
Ale ćwiczenia niemasz, słusznego zwyczaju,
Srogiej wojnie przywykać w domowym pokoju,
Nie zwykliśmy do tego, niemasz gotowości,
Jakoby stanąć w szyku, niemasz sposobności.
Iście tu rad nie widzę u siebie sąsiada
Owego przy rozmowie, co jest jego rada
Pospolitem ruszeniem wojować potężnie,
Bo się on na swej sile czuje bardzo mężnie.
Gniewno by mu to było, mniećby był ochronił,
Ale ty nie wiem jako byłbyś mu się zbronił.
Porwałby on był ciebie za głowę kędziorą,
Albo za tę kończatą pontę, czarną, sporą.


Gość.

Gdybym ja też mózgowca takiego obaczył,
O waszem męstwie, sprawach, wnetżebym zabaczył.
Jużem wszystko zrozumiał jak się tu co toczy,
Wprawdzie mi się spać biorą ociężałe oczy,
Ale to nic, wnetże się roztrzeźwię tą czaszą,
A jeszcze się zabawmy drugą rzeczą naszą.
Powiedzże mi ostatek, o com pytał ciebie,
Wiem, nie trzebać powtarzać, wspomni jedno sobie.


Gospodarz.

Pytałeś, jako pomnę, gościu o potrawy,
O wymyślne półmiski albo buczne strawy,
O mocne wino, także drogą małmazyją,
Jeśli naszy tych czasów tak kosztownie żyją,
Gdyż przodkowie tych mocnych trunków nie pijali,
A przeto zdrowsi niż my ustawnie bywali.

Dziś lepak, o szlachetny gościu, tak się dzieje,
I tak się w nasze domy zbytek sprosny leje,
Przez samy wierzch, niestetyż czego już czekamy,
Jaki zbytek we wszystkiem między sobą mamy!
Śmieje się skromny Hiszpan, szydzi Włoch uczony,
Wiedzą o naszym zbytku prawie wszystkie strony,
Nie jeden wagą zważy funt pieprzu Ormianin,
Nie jeden łót szafranu przyjmuje Gdańszczanin.
Z morza przywożą wodą na okręcie, który
Wywozi zaś na szkucie fliśnik często z góry.
Nie mogą nam nadężyć okręty i wozy
Drogich przypraw korzenia, dziw to jakiś boży,
Któremi hojnie sypiem, by się tu rodziło,
Albo by nam na poły darmo przychodziło.
Czasem popłócze misy lub garnka poskrobie
Jaki człowiek ubogi, miewa ku potrzebie
Swojej, i miewa dosyć do drugiej potrawy,
To tak zbytecznie czynim te swoje przyprawy.
Nie dziwujże się temu, gdyż tak pierno jada,
Że węgierskiego wina beczka wnet wypada,
Bo się on zapalony gasić usiłuje,
A ogień ogniem gasząc, wnetże się popsuje.
Trzeci ogień natura sama zaś podnieca,
Troisty ogień wewnątrz prawie się rozświeca.
Cóż rozumiesz, jeśliże ten prędko nie zgore,
Który tak pilnym ogniem wewnątrz pilno gore.
Zgore zaiste wnętrze, a wiele jest takich,
Aby lat doczekali przed tem ludzie jakich
Dopędzali, na skroniach srebrne włosy mając,
A poczciwą siwizną głowę okrywając?
K’temu, że wiotcha starość lekko go nadchodzi,
Nie z dychawicą, z bólem ku niemu przychodzi.
A teraz jeśli który lat długich doczeka,
Co dzień więc rozmaicie, albo bardziej stęka.
To mamy z hojnych potraw, z korzennego wina,
Ten pożytek odnosim, nie jest to nowina.
Jeden cierpi okrutną w swych nogach podagrę,
Drugi zasię narzeka w ręku na chiragrę.
Jako ich zaś tak wiele nagle z świata schodzi,
A przed czasem w podziemne kraje zbytek wodzi.

Przez gorączki, a nowo słychane petocie,
Jako przez marny zbytek jesteśmy w kłopocie.
Tedy gościu także więc, bądźże pewien po tem,
Żeśmy bardzo zbyteczni, powiem dalej potem.
Nie dziw to, gdy się trafi gość u ziemianina
Równego, a najdziesz to i u mieszczanina:
Troje noszenie wydać, czwarte wety drogie,
Takie rozpusty nasze, takie zbytki srogie.
Rozlej, nalej, skoro już będzie po obiedzie,
A gospodarz nie myśli o żadnym rozchodzie.
Każdy dwójuszny kufel wziąwszy w kącie siędzie,
Pełen wina drogiego, takowyć rząd wszędzie.
Cóż rozumiesz, gdybyśmy miernie używali
Darów bożych, cobyśmy wnetże otrzymali?
Łaskę bożą, a potem drogie dobre zdrowie,
Tak mówią, co lepszego niechajże kto powie.
I do tego rozumy więtszebyśmy mieli,
Gdybyśmy takich zbytków już poprzestać chcieli;
Bo rozum w głowie siedzie, i tem to znać dawa,
Iż on swe przyrodzone mieszkanie tam miewa.
Siedzi wzgórę wysoko, jakoby na suszy,
Bo on na suchem miejscu lepiej sobie tuszy.
Przeto sobie nie obrał w mokrym brzuchu domu,
Wolał go tam pozwolić sąsiedzie inszemu.
Powiem ci zaraz drugą, o coś mię też prosił:
Jakoby się który z nas tego czasu nosił.
Tedy tak więc, że i w tem jest zbytek nie mniejszy,
Co dzień każdy wymyśla ubiór kosztowniejszy.
Dziś dał uszyć z drogiego szarłatu delią,
A jutro zaś rękawną długą ferezyą.
Nie spodobało się mu, więc ją wnetże sporze:
Mikołaju, uszyłeś mi ją jako gorze.
Weźmi ostre nożyce, ukrójże kołnierza,
Bomci ja nie tak widział wczora u żołnierza.
I rękawa wpół urzni, boć to bardzo długi,
Trzebaćby mi z osobna do każdego sługi.
Trzeciego dnia zaś widział delią upstrzoną,
A w koło złotym sznurem miąższym oszywaną.
Chce mieć taką: ba owszem zaraz sobie sprawi,
Ustroi się czaczkownie, a starszą zostawi.

Bo drogie takie sznury, do tego nietrwałe,
Pieniądze dać za takie marności niemałe.
Słuchajże gościu dalej, więcej tego będzie,
Jakie marne utraty wiodą naszy wszędzie.
A coś owo wspominał, co tam powiadano
W bogatej Florencyi, jak nas udawano,
Słusznieć, mamli prawdę rzec, iście się tak dzieje,
Aby to były żarty, nie miej w tem nadzieje.
Trafi się więc to czasem, iż w bogatym kramie
Napiszą na pamiątkę wysoko na tramie,
Że towaru nie stało prze dobre odbyty, —
Tak kupcowi odchodzi, tak mu rychło zbyty.
Co wiedzieć jakich tylko materyj nie wożą,
Z któremi się jako chcą naszej szlachcie drożą.
Nie tylkoć w axamicie ujrzysz tu szlachcica
Samego, ale chodzi w nim jego woźnica,
Który on na jego grzbiet wdział ku poczciwości
Swojej, a ja tak mówię, ku swej zelżywości.
Gdybyśmy się swą piędzią zawsze pomierzali,
Pewniebyśmy w przystojnej sprawie zostawali.
Nie poznałbyś tu gościu z ubioru żadnego
Ziemianina, szlachcica, ni pana radnego.
Bo jeśliże senator drogą szatę wdzieje,
Jeśli się soból drogi i ryś za nim chwieje,
Ziemianin też musi mieć tak drogie odzienie,
A jego stan nie taki, i jego imienie.
Dla czegóż stanu swego nie masz wżdy na pieczy?
Z wielkim panem jednako chodzić, to nie k’rzeczy.
Potem zaś chudy szlachcic sąsiada ujrzawszy
W drogiej szacie, na to się nic nie rozmyśliwszy,
Że on trzy, drugi cztery ma folwarki swoje,
A ty na jednej wiosce cztery chłopki twoje,
Przecię mi jednak trzeba takiej bucznej szuby,
Trzeba mi się ustroić także dla swej chluby;
Jedzie, prawi, mój sąsiad w brożku na wesele,
Ja też także mam, ja też wszak rodzajne pole.
Zaprzągł on w tę karetę widzę sześć węgierskich,
Zaprzęgę ja też wnetże także sześć podolskich.
A ty jako pojedziesz zacny senatorze?
Albo w jakim się stawisz kosztownym ubierze?

Po czemże cię wżdy poznać żeś ty pańska rada?
Chocia siedzisz za stołem, przecię u drzwi zwada.
To ziemianin, to szlachcic, jako i wielki pan,
Jakoż zaś od szlachcica będzie mieszczanin znan?
A on także w atłasie, w axamicie idzie,
A w świeżym safianie śmiało w błoto wnidzie.
Nie dziwci to, odstąpię troszeczkę od rzeczy,
Że mieszczanin jako i zacny szlachcic kroczy.
Czuje się on wybornie na swojej kalecie,
Którą co sobie sprawi, dobrze o tem wiecie.
Sprawi on iście sobie wielkie zachowanie,
Sprawi od każdego z nas wielkie szanowanie.
Co przed chudszym szlachcicem czasem buczno stronisz,
To przed jego kaletą nisko się ukłonisz.
A jeślić się miąźszy grosz trawi, więc do domu,
Jako twoja ochota przeciwko onemu.
Jest, prawi, ten to isty wdzięcznym gościem u mnie,
Najdę zawsze u niego, gdy nie stanie w gumnie.
Czasem go więc u stołu swojego posadzisz
Wyższej niźli szlachcica, lepiej go uraczysz,
Wolno drugdy przechodzi śrzodkiem wojska złoto,
Nie frasuj się ty przecię moja droga cnoto
Szlachcica ubogiego: masz ty swe zalety,
Chocia niemasz u pasa bogatej kalety.
Przecieś ty lepszy niż on, nie psuj sobie głowy,
Nie dutkuj mu ty, przecię słuchaj mojej mowy:
Jeśli cię z hardej myśli on lekko poważy,
Albo łóta szafranu dobrze nie odważy,
Albo też stargowawszy pszenicę u ciebie,
Kiedy mu ją w dom stawisz zaś wymyśla sobie:
Nie po tych ją pieniądzach teraz w targu biorą, —
Nuż go ty oszczepiskiem lub maczugą sporą.
A powiedz mu trzy słowa krótko węzłowate:
Nie szalbieruj szalbierzu, kupczysko bogate.
Obrócę się ja prędko zasię do twej rzeczy,
Coćby jeszcze powiedzieć, mam to w pilnej pieczy.
Sprzeciwia się paniątko bogatszemu panu,
A ziemianin panięciu nad się bogatszemu.
Szlachcic chudy chce też mieć jako i ziemianin,
A z szlachcicem zarówno chce też mieć mieszczanin.

A chłopek nieboraczek na wsi w jednej mierze,
A cokolwiek jedno ma, chciwy pan mu bierze.
Narzeka ciężko robiąc na te wyniosłości,
Gdyż one są przyczyną tej jego ciężkości.
Zbytek iście, sąsiedzi, tych pustek przyczyną,
Zbytek poznasz przechodząc Polskę każdą stroną.
Bo gdyśmy swoje rzeczy zbytnie wyciągnęli,
Tedyśmy takich drogich lat bardzo pragnęli.
Sieła niepomiernemu trzeba szafarzowi,
A biada przez ten zbytek memu oraczowi.
Bo ja gdzie wziąć tu wziąć, muszę grosz obmyślić,
Za którybym buczny strój chciał sobie przemyślić.
Więc nie mam żupy żadnej, soli, srebra, miedzi,
To mój kruszec, co mi się na zagonie rodzi.
To moje cło, doroczny czynsz z chłopka wyciągać,
Niewiem zkąd chudy szlachcic ma więcej dosiągać.
Ano wiele potrzeba na hojne dostatki,
Na buczny wóz i konie, i na drogie szatki;
Przeto gdy w tem nie sprosta doroczna intrata,
Co widzę u sąsiada bogatego brata,
Muszę chłopka wycisnąć prawie z drogiej dusze,
Niechaj się on jako chce w ciężkiej pracy kłusze,
Niechaj dobrze uprawia nadane zagony,
Co się na nich urodzi, przez każdej obrony
Musi mi dać i ciężką pracą swe dochody,
Bo moje sieła pragną zbyteczne rozchody.
Potem ja wszystko zawrę zboże w swej stodole,
A ty przecię o głodzie pódź chłopku na pole.
Obaczmy się panowie, niedobrzeć to wiera,
Dobra skromność zaiste, dobra w rzeczach miara.
Co potem z nami będzie, gdy tak spustoszymy
Swoje wioski, i swoje chłopki rozpłoszymy?
Orać sobie zapewne sami nie będziemy,
Ani ciężką kosą siec siana nie możemy.
Cóż po tem, jeśli w cienkim atłasie za pługiem
Dziś w jednym orać, jutro zaś z cepami w drugim.
A jeśli ani chłopek, ni sam robić będę,
To niedługo o głodzie w swoim kącie siędę.
A moja rodna rola odłogiem mi leży,
Ostatni chłopek ze wsi przed niewolą bieży.

Jużem ci się gościu mój z rzeczy swej wyprawił,
O coś mię jedno pytał, na oczy wystawił.
Jako przemierzły zbytek pustoszy nam wioski,
Jako nam zdrowie psuje, i nabawia troski.


Gość.

To i tę drogość zboża, która w górę wchodzi,
Tenże przeklęty zbytek u was w Polsce rodzi.
Podobno dla takiego waszego rozchodu,
Podległo jest ubóstwo tak wielkiemu głodu,
Co to tylko zgłodniałe po polu się błąka,
A już mówić nie może, tylko trochę krząka.
A jeden widzę ze sta, co mu trochę poda
Chleba, zmiłowawszy się, albo warzy doda.
Cóż to jest przebóg żywy, co to za lud u was?
Gospodarzu, zaprawdę tego nie masz u nas.
Nakarmić ubogiego boskie rozkazanie,
Takiej rzeczy przez człeka ma być wykonanie.
Orzeł mężny wzbiwszy się pióry pod obłoki,
Stara się wielką pracą o swoje obroki.
Zdobywszy się, wnetże on swojemi obłowy
Swe garło nasyciwszy, drugim jest gotowy
Dożyczyć; wnet usiadłszy na wysokiej skale,
Rzuca głodnemu ptastwu swój obłów niedbale.
Nie chowa on na jutro, toć ten ptak jest taki,
Który swoją hojnością karmi głodne ptaki.
Niedba on, choć rozrzucił swoję buczną strawę,
A toż masz tak szlachetą tego ptaka sprawę.
A nawet niewiernicy starego zakonu,
Chociaż oni nie mają żadnego zagonu,
Nie dadzą żebrać swemu, nie umrze tam głodu,
Żaden Izak nie waży takiego rozchodu.
A wy, o prawowierni, czemu nad chudziną
Miłosierdzia nie macie, nad swoją drużyną!
Wstydzić się tego drugi czasu swego będzie,
Gdy na sądzie łaskawy Chrystus swoim siędzie.


Gospodarz.

Trzy przyczyny drogości u nas gościu teraz,
Które ja tobie powiem oto wnetże zaraz.
Złe lata, nierząd wielki, każdemu spust wolny,
A tychże trzech jest głową nasz zbytek swowolny.
Złemi laty nas karze, Bóg karze łaskawy,
Za nasze zbytki wielkie, za próżne wystawy.
Zbytek jako nierządu jest także przyczyna,
Wiemy to wszyscy dobrze, nie jest to nowina.
Zda mi się nierząd jest brat zbytkowi rodzony,
Albo zbytek z nierządu właśniej urodzony.
Po trzecie, jest przyczyna spustu tak wielkiego
Do Gdańska, gdyż ustawnie z morza szerokiego,
Jeden pod żaglem bieży okręt z Hyspanii,
Drugi zasię odchodzi z żytem do Flandryi.
Tak my chcemy wszystek świat żywić swoim chlebem,
Sami mało go mając, co nań ciężko robim.
Dla czegoż ty fliśniku chodzisz na dół z żytem,
Gdy widzisz w każdym kącie, i wiesz dobrze o tem,
Jako ubóstwo zdycha nie jadając chleba,
Ale tobie do Gdańska przecię z nim potrzeba.
Bo gdybyście w złe lata zboża nie spuszczali,
Toby przecię ubodzy częściej chleb jadali.
Dla czegóż to wżdy czynisz? Iście też dla zbytku,
Bo kiedy je tam spuszczę mam więcej pożytku.
Przywiozę zaś na szkucie pieprzu kamień który,
Śledzi, sukna i cyny, będę miał zysk wtóry.
A ten pożytek wielki kędy wżdy podziejesz?
Obrócisz go na zbytki, w winie go rozlejesz.
Takci gościu rozkoszny: pan zbytek dowodzi,
Z wielkiego swego brzucha wszystko nam złe rodzi.
Zbudowawszy Grekowie pod Troją koń wielki,
Odeszli precz, a z miasta bieży człowiek wszelki,
Widzieć każdy potworę prędko usiełuje,
Coby ona zacz była nieszczęsny nie czuje.
A on stoi ogromny, a chytro złożony,
Około niego stoją mężowie i żony.
Miał on brzucho pękate, a w niem żołnierz zbrojny
Grecki leżał, a prędko życzył sobie wojny.

Niemądry lud, oto wnet w miasto dziw prowadzi.
Pamiętaj Trojaninie żeć ten koń zawadzi,
A na twą wieczną zgubę jest tu zostawiony,
Bo w nim Pyrrus z żołnierzem leży uzbrojony.
Skoro pierwszym snem oczy każdy swe zabawił,
Srogi Pyrrus drabinkę na ziemię wystawił.
Otworzywszy brzuch koński wnetże lud wywodzi,
A we śpiączki Trojanom srogo zaraz szkodzi.
I tak on wielki marcha miastu upadkiem był,
By nie on, jeszczeby był zacny Pryamus żył.
Bo on na rynku stojąc wnet żołnierza rodził,
Z których każdy po mieście swojego dowodził.
Równieć to też taki koń u nas postawiony,
Zbytek, niewiem z której wżdy przyszedł do nas strony.
Iście on u nas swego także już dowodzi,
Z wielkiego swego brzucha wszystko nam złe rodzi,
Strzeż Boże by przykładem konia trojańskiego,
Nie był także upadkiem narodu polskiego.
Już szlachetny gościu mój mawa dosyć o tem,
Zaniechajwa rozmowy, mało nama po tem.


Gość.

Jeszcze kury nie pieją, naśpiwa się jeszcze,
Niechaj jeno luby sen oczu twych nie tresce.
Troszeczkę się już z sobą tylko zabawimy,
A o niektórej rzeczy krótko rozmówimy.
Trzebaby, jako widzę, waszym korektury
Prawom, żeby też u was był już rząd więc który.
Przykrać to taka wolność i nierządna bracie,
Czasem rychlej niewolą, niźli wolność macie.
Sieła się według prawa szlachcicowi schodzi,
Sieła mi (prawi) wolno, choć nie wszystko godzi.
Wolno swoję majętność na zbytkach utracić,
I z pradziadów ojczyznę na próżności sadzić.
A nawet swoje wioski wolnoby mi spalić,
I poddane pościnać, wszystko z gruntu zwalić,
Nie odniósłby karania, za to żadnej winy,
Bo o to niemasz prawa na koronne syny.

A zażby to nie lepsza mieć pewne ustawy,
O ubierze, o życiu, toby był rząd prawy:
Jakoby wiele chować, i jakiej czeladzi,
Ten owo, ten to zasię, niechaj tak prowadzi.
Tak senator, wielki pan, inaczej ziemianin,
Inaczej chudy szlachcic, inaczej mieszczanin.
Przetoby taki pomiar nic wam nie zawadził,
I tej waszej wolności słusznieby się zgodził.
Albo żeby ustawy prawne jakie były,
Żeby wżdy wszystkie stany jednako nie żyły.
Albo żeby z ubioru poznać ziemianina,
Lub w mieście na ulicy pana mieszczanina.
Albo żeby inaczej pan senator chodził
Niż ziemianin, gdyż on się bogatszym urodził.
Druga, aby i w handlu była dobra sprawa,
Albo nie u każdego taka buczna strawa.
Trzecia, aby mieszczanie wiosek nie łapali,
Ale swoich kamienic gdzie w mieście patrzali.
Niechaj szlachcic pilnuje swego powołania,
A mieszczanin towaru, także handlowania.
Cosim słychał, mieszczanin otrzyma szlachectwo,
A tego mu nie zbroni koronne rycerstwo.
A potem się co w skoki on na wieś wynosi,
Zapłaci wioskę dobrze, jeszcze o nię prosi.
Kiedyby wszystkie stany w swym porządku były,
Jeszczeby wasze rzeczy znowu zakwitnęły.


Gospodarz.

Nie trzeba takiej prawom korektury polskim.
Już ja to tam oddawam krajom cudzoziemskim.
Wolny naród nasz polski, wszystko nam też wolno,
Przeto mi o tę powieść teraz na cię gorno.
Na takowe ustawy przodkowie sarkali,
Takowego pomiaru bardzo się lękali.
Nie wszystko gościu złoto co się jasno świeci,
Czasem się słodki pokarm w truciznę obróci.
Pospolicie tak starszy naszy powiadali,
A zda mi się na piśmie to nam zostawili.

Przyszłe potomstwo (prawi) co po nas będziecie,
A na tę zacną wolność sarmacką siędziecie,
Wiedzcie o tem: ma wasza swoboda tę własność,
Aby z gruntu prawdziwie była zawsze wolność,
A jeśli się dziureczka najmniejsza w niej sprawi,
Wierz mi zacny potomku, wnet cię wszystkiej zbawi.
Przeto kiedy swą wolność w najlepszym porządku
Mieć będziemy, alić nam nie dostanie wątku.
Gdzie jest wolność gruntowna, trudny tam rząd będzie,
Gdzie zaś wolność szczerbata, tam znajdziesz rząd wszędzie.
Najpierwej na młodego konia uzdę wkłada
Jeździec; wdziawszy uzdeczkę, alić wnet nań wsiada.
Już go onem wędzidłkiem jako chce kieruje,
Najdroższą wolność stracił, nieszczęsny wnet czuje.
Równieby się nam stało co koniowi temu,
Tak mi się zda bracie mój, wierzże słowu memu.
Dziśby mi w takim stroju chodzić ustawiono,
Pierno jadać, wina pić, prawem zabroniono.
Na drugi rok już nie łów ryby w swoim stawie,
Kiedy zachcesz, ażby więc przy takim przystawie.
Płakałbym rzewno wnetże za tę rządną wolność:
Niestetyż! gdzie on nierząd, gdzie pierwsza swobodność!
Dobrzećby to zaprawdę zbytków i próżności,
Utrat marnych zaniechać, takich wyniosłości,
Bo one srodze Boga naprzód obrażają,
Łaskę jego i szczęście od nas odrażają,
Zdrowie psują, i zacne stany przez nie giną,
Daleko zbytki nasze po świecie już słyną.
Dobrze byśmy ich wszyscy już poprzestać chcieli,
Słuchaj jako wnet powiem, swojej dobrej woli.
Niechaj każdemu przykrzy zbytki rozum własny,
Jako skromny zawsze zdrów, jako chodzi krasny,
Jako się on na świecie o chleb nie frasuje,
Swobodną myśl w swej głowie jako zawsze czuje.
Jako się mu w domeczku nigdy nie przebiera,
A dłużnik nań drzwi jego często nie otwiera.
Jako go nie wołają z rejestru do grodu,
Bo on zbytków nie patrzy, próżnego rozchodu.
Nakoniec, jako potem kresu dopędziwszy,
Znaczonego, a duszę z ciała wypuściwszy,

Stanie z mnieszym rejestrem przed Bogiem na sądzie,
Sprawiwszy się swoich spraw w niebie z Bogiem będzie.
Jako zasię zbytecznik na różne choroby
Stęka bardzo, zbył płuców i zdrowej wątroby,
We łbie strzyka, a nogi podegra mu łamie,
Prze Bóg, woła, odpuszczę, co rychlej dobij mię.
Za to zasię co drogą materyą psował,
Nad swój się stan wynosił, drogo ją kupował,
Podłużył się, więc pozwy latają od wielu,
Jeden za drugim chodzi: zapłać przyjacielu.
We łbie od twardej myśli trzeszczą kości prawie,
Prosi by mu poczekał, obszedł się łaskawie;
Lichwę przeklętą wielką od pieniędzy dawa,
Aż mu prędko wszystkiego w domu niedostawa.
Potem frasunkiem wielkim i chorobą zjęty,
Ostatni dzień zamyka; takci mu przeklęty
Zbytek sprawił; ostatnio już ciężko konając,
Zbytki przed sobą widzi straszne umierając.
Po śmierci z nim Bóg to wie co się będzie działo,
Przeto iż się kochało w zbytkach jego ciało.
Tedy nas własny rozum w nich niechaj hamuje,
Gdyż nam bardzo szkodliwe, o tem każdy czuje.
Ale nie prawo żadne, nie prawne ustawy,
Niech nas w zbytkach hamuje raczej Bóg łaskawy.
Niechaj każdy zaniecha zbytku z dobrej woli,
A nie z prawa groźnego, nie z żadnej niewoli.
O ubierze, o życiu, nie chcemy ustawy,
Niebezpieczny się widzi takowy rząd prawy.
Albo żeby mieszczanin nie śmiał wioski dostać,
Choćże swoją kaletą może temu sprostać.
Z tego nic, gdy mi ją chce on dobrze odliczyć,
Czemuż mu ja swej wioski nie mam także życzyć?
Jakie on szlachectwo ma i jako go dostał,
Nic mi po tem pytać się, temubym nie sprostał.
Miły święty swój pokój, a nie mieć trudności,
Nadewszystko lepiej żyć w zgodzie i w miłości.
Szlachcic, jako powiadasz, niechaj nie prowadzi
Handlów; a miły bracie, cóż mu to zawadzi?
Wszak tam u was grofowie, szlachta przekupuje,
A przecię ich o to nikt nigdy nie strofuje.

Pódźwa spać, mawa czas, jutrzenka już weszła,
A moja też niewiasta nie bliżu spać poszła.
A jeśli ją przebudzę, pewnie mi nałaje,
Długoć, prawi, ten mój mąż u komina baje.




DO CZYTELNIKA AUTOR.

Czytelniku łaskawy, jeśli łacwi będziesz,
Jeśli z temi książkami na pokoju siędziesz,
Jeśli co w niech nie k’myśli tobie napisano,
Albo jeśliżeć się zda abyć przymówiono, —
Nie przymawiam bracie mój, prawdę rad miłuję,
A i na się ja powiem, kiedy więc co czuję.
Jako na cię, tak na się rymem głośno wołam,
O to mówić na sejmie temu nie podołam.
Nie ochylam ci ja tu brata rodzonego,
Albo i najbliższego we krwi stryjecznego.
Ani samemu sobie najmniej nie folguję,
Bo się też jako drugi w takich rzeczach czuję.
Nie żyję ja sąsiedzie też z tabulatury,
I napiję się czasem jako i z was który;
I nie jeden axamit najdziesz w skrzyni u mnie,
Wierę się rad ustroję jako i ty równie.
A jeśli mi tak rzeczesz: Czemuż to szacujesz?
A sameś też zbytecznik, o tem dobrze czujesz.
Ja zasię tak odpowiem: Co u ciebie widzę,
Chcę także mieć, chociajże z tego bardzo szydzę.
Bo to mamy Polacy jakoby z natury,
Zaraz się chwycić tego, co udziała który.
Bo jeślibym inaczej miał poczynać sobie,
Alibym się dziwakiem zdał zarazem tobie.
Sykofantać to, prawi, a cóż nam tu po nim.
To takie rozumienie będzie wnetże o nim.
A jeśli na jaki fest będzie też biesiada,
Niemało gości ma być u mego sąsiada,
Ominąłby mnie pewnie wezwać na te gody,
Gdybym ganiąc, miarkował takowe rozchody.

Rzekłby wnet do swych gości on gospodarz isty:
Toć tu jest niedaleko sąsiad bardzo czysty.
Chce ayśmy podobno byli jak anieli,
Mało jedli, podobno raczej nic nie pili.
Nie pija on gorzałki, ni mocnego wina,
Przetoć go też omija ta nasza drużyna.
Przetom go, goście mili, teraz nie chciał prosić,
Aby miał takie rzeczy do nas nowe wnosić.
Ba wierę na wesele on się też nie godzi,
Bo on w szarej żupicy tylko więc rad chodzi;
Cóżby to za poczciwość na weselu była,
A on chodzi w sajanie jako prosta wiła.
Na nogach z prostej skóry zawsze skórnie miewa,
Smierdzą dziegciem, a z niego każdy się naśmiewa.
Przywlókł się białą szkapą na sprosnej kolasie,
Drugą czarną, i któż tak jeździ w tym to czasie? —
Nie chcę ja być odludkiem, chcę ja bywać z wami,
Jeśli niesłusznie mówię, osądźcie mię sami.
Z ludźmim się ja nauczył od swojej młodości,
Przeto muszę pomagać takiej wyniosłości.
Gotówem tobie spełnić mój cnotliwy druhu,
Jedno mię niechciej mijać; choćby mi też w brzuchu
Miały się kiszki pękać, przecię ją wypiję,
Bo cię jako przystoi w domu swym szanuję.
Boże nie słysz Marcinie, albo Stachu miły,
Aby cię takie książki zemną rozłączyły;
Raczej co prędzej bywaj, nie jedź po zagórzu,
Oto ja ciebie czekam na swoim podwórzu.
Owa jeśliże wszyscy tego poniechacie,
Tedy mię iście wnetże też przy sobie macie.
Ale ja nie wyjadę przed wszystkimi swaty,
Zgodzę się ja z drużyną, z cechowemi braty.
Wszak też ksiądz na kazaniu prawi dobre rzeczy,
A przecię ich nie zawsze sam miewa na pieczy.
Bądź łaskaw, nie miej za złe, wolno będzie tobie
Pisać, upodobawszy materyą sobie.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Zbylitowski.